Przeprowadzka, czyli Nowa Zelandia po raz trzeci

Równy miesiąc temu wylądowaliśmy w Nowej Zelandii, po raz trzeci. Spakowaliśmy walizki, zabraliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i z biletem w jedną stronę udaliśmy się na koniec świata, zamykając na jakiś czas rozdział naszego życia zatytułowany „Polska, czyli czemu powroty są trudne”. Pomimo że w Nowej Zelandii spędziliśmy wcześniej prawie rok na wizie Working Holiday żyjąc i mieszkając na odludziu, a teraz wróciliśmy w dokładnie ten sam rejon, to jest to dla nas nowy początek i nowa historia do napisania. Mamy już za sobą etap aklimatyzacji, załatwiania formalności i oswajania się z „nową” rzeczywistością. Mamy już też pierwsze wnioski i spostrzeżenia.
Co innego?
Zasadnicza różnica polega na tym, że tym razem nie ograniczają nas warunki wizy Working Holiday. Lwią część formalności udało się ogarnąć jeszcze w Polsce, ponieważ pracę znaleźliśmy przed przyjazdem. A dokładnie, to praca znalazła nas. Nie planowaliśmy przeprowadzki. Udało nam się już oswoić z powrotem do domu oraz przywyknąć do ustabilizowanego życia i pracy.
Jednak któregoś pięknego dnia dostaliśmy wiadomość od przyjaciół, których zostawiliśmy w Nowej Zelandii, że prawdopodobnie jest szansa, żebyśmy tu wrócili, bo potrzebni są ludzie do pracy, a nasze kwalifikacje odpowiadają tym zamieszczonym w ogłoszeniu. Do tematu podeszliśmy sceptycznie, ale przesłaliśmy życiorysy i…po dość długiej rozmowie na skypie oboje dostaliśmy ofertę pracy! Pozostało jeszcze zdecydować, co z tym zrobimy. I tak o to po 18 miesiącach od wyjazdu, znowu jesteśmy w Kraju Długiej Białej Chmury.
Trzeba korzystać z szans, które podsuwa życie!
Przeprowadzka, nie taka łatwa decyzja
Podjęcie samej decyzji to, o dziwo, był najtrudniejszy etap całego przeprowadzkowego procesu. Z myślami biliśmy się ponad trzy tygodnie od momentu, w którym wiedzieliśmy już, że praca czeka, a pracodawca pomoże z wizą. Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, tak naprawdę „dopiero co” wróciliśmy z wcześniejszej podróży, zdążyliśmy trochę się zadomowić, poukładać sprawy w Polsce, znaleźć sensowną pracę. W głębi ducha czułam, że wcale nie chcę jeszcze nigdzie jechać. Ale z drugiej strony serce podszeptywało „Nowa Zelandia…Nowa Zelandia…❤️”. Pozostało tylko zdecydować, czy Nowa Zelandia to faktycznie kierunek, który nam odpowiada i przygotować rodzinę i znajomych na nasz kolejny wyjazd. To były najtrudniejsze trzy tygodnie w moim życiu. Długie rozmowy z rodzicami, z moją siostrą i z najbliższymi przyjaciółmi. Rozważanie wszystkich za i przeciw. To były długie, nieprzespane noce, ale też i masa wsparcia i zrozumienia, które dostaliśmy. Po kolejnym „jedźcie! Taka szansa nie zdarza się dwa razy”, siadłam z kubkiem herbaty, kartką i ołówkiem i zaczęłam po kolej spisywać wszystkie argumenty. Po odrzuceniu tych emocjonalnych, pozostało już tylko zestawić te racjonalne. I tak o to jesteśmy ponownie na końcu świata!
Formalności
Przed przyjazdem musieliśmy ogarnąć temat wiz, pozamykać sprawy w Polsce i znaleźć loty w korzystnej cenie. Wszystko trochę na wariata, bo wcześniej zdążyliśmy zaplanować już urlop w Wietnamie. Wypadły nam więc z tych przygotowań trzy tygodnie. I chociaż Olo w międzyczasie musiał na gwałt zmienić paszport, to tym razem było trochę łatwiej niż z Working Holiday, bo nie braliśmy udziały w wyścigu o jedną ze stu wiz. Spokojnie przygotowaliśmy wszystkie dokumenty, przy ogromnym wsparciu ze strony pracodawcy, zrobiliśmy niezbędne badania, zapłaciliśmy i po kilku tygodniach staliśmy się posiadaczami Essential Skills Visa i Partnership Visa pozwalających na pobyt i pracę do 3 lat. Po przyjeździe musieliśmy jeszcze tylko uruchomić zawieszone konto bankowe w ANZ, wybrać operatora sieci komórkowej (tu wybór padł na SPARK) i wydrukować nasze numery IRD.
Mieszkanie zagwarantowane w moim kontrakcie już czekało, razem z pracą.






Gdzie mieszkamy?
Przywiało nas ponownie do dystryktu McKenzie, w hrabstwie Canterbury. W samym centrum Południowej Wyspy. Mieszkamy w niewielkim miasteczku- Twizel, otoczonym pięknymi górami. Do najwyższego szczytu Nowej Zelandii, Mt Cook, mamy jedyne 60km, do najbliższego supermarketu ‚zaledwie’ 180 km. Jezioro Pukaki zamieniliśmy na Ruathaniwa.
Komfort życia jest nieporównywalnie lepszy, niż poprzednim razem. Znakomicie radzimy sobie bez auta, bo sklep jest pod nosem. W międzyczasie większość naszych znajomych również przeprowadziła się do Twizel, więc trochę czujemy się tak, jakbyśmy wcale stąd nie wyjeżdżali.
Twizel zamieszkuje jedyne 3000 mieszkańców. Pierwsi osadnicy sprowadzili się tu pod koniec lat 60tych. W większości byli to pracownicy zatrudnieni przy budowie pobliskich elektrowni wodnych. Twizel stanowił tymczasową bazę, tymczasowy dom dla kilkunastu rodzin. Z czasem jednak w naturalny sposób Twizel zaczął się rozrastać, a obecnie jest jednym z ulubionych miejsc urlopowych, z bogatą bazą noclegową i mnóstwem domków letniskowych. Nie ma tu zbyt wiele do roboty: w maleńkim centrum miasteczka znajduje się bank, dwa nieduże sklepy sieci 4 Square, 3 kawiarnie, 3 puby, niewielki kościółek i informacja turystyczna. Jest tu dokładnie wszystko, czego potrzeba do życia i nic więcej.







Co robimy?
Tu niespodzianki i szału nie ma. Pracujemy w gastronomii 😀
Oboje. Objęliśmy stanowiska managera restauracji i managera zmiany, czyli na szczęście zmywak odpada.
Ze względu na nowozelandzkie przepisy oboje musieliśmy uzyskać certyfikat managerski umożliwiający nam sprzedaż alkoholu. W Polsce oboje zrobiliśmy Licence Controller Qualification (LCQ), który mogliśmy ukończyć online, ponieważ wcześniej przepracowaliśmy min 6 miesięcy w Nowej Zelandii. Po przyjeździe spotkaliśmy się z inspektorem DLC’s (District Licensing Committees), zdaliśmy test ze znajomości ustawy o sprzedaży alkoholu i po 2 tygodniach w skrzynce pocztowej znaleźliśmy nasze certyfikaty.
Pierwsze wrażenia
Przez kilka pierwszych dni oswajaliśmy się na nowo z tutejszą rzeczywistością. I nie powiem, było dość ciężko. Ciężko w przyjemny sposób, bo jednak z tyłu głowy siedziało nasze polskie podejście, pełne podejrzeń i zbędnej ostrożności, tak inne od nowozelandzkiego luzu. I musieliśmy się tego wszystkiego dość szybko wyzbyć. Bo uśmiech nie ma drugiego dna, a chęć pomocy wynika tylko ze zwykłej ludzkiej życzliwości.
Tu nie trzeba zmykać drzwi do domu, a kluczyki do auta zostawia się w stacyjce. Przy drugiej wizycie w banku właściwie nawet nie potrzebowaliśmy wyjmować paszportów, bo pani już nas pamiętała. Zostaliśmy przyjęci przez lokalną społeczność z niezwykłą serdecznością. Prawie wszyscy nas już tu znają. W drodze do pracy ucinam sobie pogawędkę z sąsiadami, albo z przypadkowo spotkanymi ludźmi. Może to głupie, trochę męczy mnie jeszcze ten przyklejony cały czas uśmiech, ale jest on dla mnie coraz bardziej naturalny.
Jesteśmy przekonani, że będzie już tylko lepiej. Zostańcie z nami, chwilę w tej Nowej Zelandii posiedzimy!
22 Comments
Małgorzata
7 listopad 2022Gratulacje! Odważna, ale dobra decyzja!
Podróżowaliśmy po Nowej Zelandii przez 6 tygodni 3 lata temu. Jesteśmy zachwyceni tym krajem. Gdybyście wybierali się do Ameryki Północnej – zajrzyjcie do mojego bloga: truckiempoameryce.wordpress.com
Pozdrowienia
Agata Mularczyk
22 listopad 2021Podpowiedzcie kochani gdzie i jak zacząć szukać prac w NZ będąc w PL ?
Pozdrawiam
Agat
Mateusz
23 listopad 2021seek.co.nz
janusz
17 listopad 2020n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby
Mateusz
2 styczeń 2019Hey, sledzilem troche Waszego bloga jeszcze przed moim wyjazdem to NZ. A za 2 tygodnie juz bede tu okragle trzy lata. Musze powiedziec ze strasznie zazdroszcze pracy z mieszkaniem w takim miasteczku. Ja prawie caly swoj pobyt spedzilem w Auckland ktore nie jest moim ulubionym miejscem w NZ (choc mozna pewnie poznac wiecej ludzi) ale ze wzgledu na prace jestem troche przywiazany. Takie Twizel to marzenie, jeszcze z takim mieszkaniem. Super
Izabela
21 marzec 2017Przypadkowo natrafiłam na Waszego bloga i świetnie się go czyta! Historia powrotnego przyjazdu do Nowej Zelandii jest wspaniała. Mam nadzieję, że już po paru miesiącach dalej Wam się to kiwuskie życie podoba. Mieszkałam 2 lata w Wellington i teraz w maju wracam z powrotem do Nowej Zelandii (nie jestem pewna co do miasta, początkowo Auckland, za którym średnio przepadam 😉 ) Fajnie byłoby jednego dnia rodaków spotkać! Trzymajcie się ciepło, Iza
Kasia
17 luty 2017Witam Kochani! Wspaniala historia! Moje pytanko: Moj partner I ja poszukujemy oderwania sie od tej diabelskien WHV, on ma dobra oferte pracy (mountain biking tour manager) I aktualnie przebywa w NZ I pracuje na Angieslkiej WHV. Czy jesli zaaplikuje o Essential jak Wy – rozumiem, ze ja moge zaaplikowac o Partnership? Czy musi mnie uwzglednic On podczas swojej aplikacji? Pozdrawiam Cieplutko x
Olo
18 luty 2017Hej Kasia!
Już niedługo na blogu będzie kolejny poradnik, tym razem właśnie o wizie Partnership, jeszcze trochę cierpliwości 
Tak dokładnie to działa. Też aplikowaliśmy o Essential i Partnership
Andrzej
11 luty 2017Uwielbiam takie historie! A Twizel pamiętam z przepysznego steka, którego jedliśmy na lunch przy jeziorku! :))
Ej, ale ekstra z tą przeprowadzką! Piszcie dużo i zapodajcie tę NZ w dużej ilości
Jo Gasieniec
14 luty 2017Dzięki Andrzej! Nam nadal trochę kręci się w głowach od nadmiaru emocji, chociaż powoli wszystko się stabilizuje
Steka robiliście sami, jak się domyślam 😉
Plan na najbliższe miesiące – duuuużo zdjęć!!! Czas wskrzesić bloga 😀
niesmigielska
10 luty 2017ale jazda! nawet nie wiedziałam (ale skąd miałam wiedziec, skoro interesowałam się na razie bardzo pobieżnie), że da się obejść tę wizę legendarną do NZ i można przyjechać do pracy na zaproszenie pracodawcy. Wy akurat oboje zatrudnieni, ale ciekawe czy małżonek może się zabrac na doczepkę z taka osobą ktora ma załatwiona pracę.
gratulacje w każdym razie! a w pl wiadomość że tanie bilety do NZ i australii
Jo Gasieniec
11 luty 2017Ano małżonek może się tak zabrać 😉 Może też chłopak, partner czy nazwijmy to jak chcemy 😛 Aplikuje o wizę partnership i hejaaa!
Taką właśnie ma Olo 😉
Marta
10 luty 2017Super decyzja! Powodzenia! Nowa Zelandia jest wspaniała. Byliśmy tam tylko 2 tygodnie, czysto turystycznie, ale miałam wrażenie, że ludzie są bardzo wyluzowani i otwarci.
Sami przez moment braliśmy to miejsce pod rozwagę, ale ostatecznie padło na Norwegię. Absolutnie nie żałujemy decyzji, aczkolwiek z poznawaniem nowych ludzi i ogólną otwartością jest chyba podobnie jak na Islandii. Z Norwegami nie rozmawia się zbyt łatwo pomimo tego, że są niesamowicie uśmiechnięci i życzliwi.
Jo Gasieniec
10 luty 2017Dzięki Marta!
To chyba kwestia narodowości, tak jak piszesz, Norwegia brzmi super!
My w sumie nie braliśmy pod uwagę przeprowadzki do momentu, aż okazja sama się pojawiła 😛
Ale tak to w życiu chyba jest…trzeba brać, co daje 😉
Travelling Milady
9 luty 2017Powaliliście mnie na kolana. Cieszę się z takiego obrotu sprawy, ta wiadomość to istna petarda, ale szkoda, że mi teraz do Was aż tak daleko. Realizujcie się tam, dbajcie o siebie i mam nadzieję, że do szybkiego zobaczenia gdzieś w świecie. Jest moc!
Jo Gasieniec
9 luty 2017Ewa, na ja mam nadzieję, że może zobaczymy się tu na antypodach gdzieś 😉 Zawsze mówiłaś o tej Nowej Zelandii…może akurat nam się tak drogi poukładają 😉 Kurde właśnie to jest problem, tu jest fajnie, tylko taaakkk straaaasznie daleko wszędzie!
No poza Samoa, Fiji, Vanuatu etc 😛
Kinga
9 luty 2017Jak to się fajnie czyta! ja się właśnie ogarniam w PL ale czytając takie wpisy jak ten, znowu się we mnie budzi jakieś takie pragnienie, żeby jednak posłuchać serca bardziej i coś zmienić. szkoda tylko, że was w Cieszynie nie będzie, ale myślę że w porównaniu z NZ to dla was niewielka strata.
czekam na więcej wpisów o życiu w NZ.
Jo Gasieniec
9 luty 2017Dzięki Kinga! Też potwornie żałuję, że nas nie będzie!!! I możesz się śmiać, ale w chwili podejmowania decyzji Cieszyn stał na szali argumentów „przeciw” 😛 Zobaczymy ile tu wytrzymamy 😉
Ciągnie Cię w konkretnym kierunku?
Kinga
15 luty 2017Ciągnie mnie od dawien dawna w dwie strony: RPA i Kolumbia. 😉
Jo Gasieniec
15 luty 2017Ojjjj RPA! Tak bardzo tak! Mnie też ciągnie w tym kierunku, ale póki co bardziej Azja Centralna… 😉
Michalina
9 luty 2017Jak miło sie czyta takie przeżycia!! Bardzo fajnie ze społeczność was
czekam na kolejne wpisy!
Tak otwarcie przyjęła. Na Islandii społeczność jest bardzo zamknięta i po trzech latach juz nam jest bardzo
Ciezko bez znajomych i zastanawiamy sie nad zmiana
Jo Gasieniec
9 luty 2017Michalina, nie ukrywam, że właśnie to nowozelandzkie podejście nas trochę przekonało do przyjazdu 😉 To, jak nas przyjęli jest super miłe! Tak jak napisałam, mam nadzieję, że będzie tylko lepiej 😉 Na islandii faktycznie tak ciężko? Słyszałam plotki i mity o Islandzkiej oziębłości i dystansie, faktycznie tak jest?