Kraje

Wszystkie kolory Mumbaju

Posted by in Indie | 3 Comments
Wszystkie kolory Mumbaju

Witamy w najbardziej zaludnionym mieście najbrudniejszego kraju świata. Tak, to Mumbaj. Oficjalnie mieszka tu nieco ponad 20 milionów ludzi. Nieoficjalnie, nie wiadomo. Prawdopodobnie po przekroczeniu dwudziestu milionów nikt już nie zadaje sobie trudu, żeby określić dokładną liczbę mieszkańców.

Mumbaj przyciąga ludzi z całego kraju obietnicą poprawy jakości życia, perspektywą większych pieniędzy i spełnienia marzeń o karierze w Bollywood. Wielu przyjezdnych zaczynających od zera, wraz z całym dobytkiem i rodziną mieszka wprost na ulicy. Ci, którym się poszczęściło, mieszkają w jednym z licznych slumsów, w namiocie skleconym z patyków i folii, albo w prowizorycznych chatkach z plastiku, kartonu, blachy falistej i bóg wie czego jeszcze. Zdarzają się też częściowo murowane budowle. Tak, budowle właśnie, bo domem ciężko to nazwać, kiedy brakuje bieżącej wody i toalety. Dla nas to dno ludzkiej rozpaczy i upodlenia, a dla nich szansa na lepsze jutro.

W Mumbaju znajduje się jeden z największych na świecie slumsów: Dharavi. Szacuje się, że mieszka w nim około miliona osób, na powierzchni nieznacznie przekraczającej 200 hektarów. To blisko 4 razy mniej, niż teren, który zajmuje lotnisko w Warszawie.

Na tak niewielkiej przestrzeni znajduje się kilkanaście tysięcy małych zakładów produkcyjnych, wytwarzających głównie tekstylia i ceramikę oraz wiele punktów recyklingowych, w których odpady z całego świata przetwarzane są bez zwracania uwagi na zdrowie czy środowisko. Praca w takim miejscu oznacza praktycznie pewnego raka w ciągu kilku lat. Najszybciej umierają pracujące w punktach recyklingu dzieci.

Sprzedaż produktów wytworzonych czy przetworzonych w slumsie daje średnio 1000-1500 dolarów dochodu na mieszkańca. Rocznie. Jednak dzięki temu ludzie bez szans na lepsze jutro mogą przynajmniej nakarmić dzieci i przetrwać z dnia na dzień. Lepsze to, niż głód i żebranie na ulicy.

Tyle smutnego wstępu wystarczy, ruszamy do miasta.

Mumbaj – dwa światy na lotnisku

Do Mumbaju przylatujemy samolotem Air India z Koczi. Decydujemy się pominąć Goa. Po Sri Lance jakoś nie mamy ochoty na plażę. Zresztą w ogóle plażowi nie jesteśmy, jak już kiedyś wspominaliśmy, a do tego bilet lotniczy trafił się za praktycznie identyczną cenę, co kolejowy na tej trasie.

Nowoczesny terminal lotniska w Mumbaju początkowo robi na nas pozytywne wrażenie. Jest czysto, schludnie i przyjemnie. Podobają nam się ruchome instalacje z kapsli od butelek po piwie i zielone, roślinne akcenty. Niestety pierwsze wrażenie szybko mija, bo jak to bywa na lotniskach w Indiach, w hali przylotów wita nas pustka. Nie ma żadnego baru, restauracji, sklepu ani nawet kantoru. Trochę miejsc siedzących, toaleta i to wszystko. Bardzo kiepsko, biorąc pod uwagę, że to największe lotnisko w kraju, a my przylecieliśmy koło północy i zamierzamy poczekać do rana, zanim pojedziemy do miasta. Klimatyzacja oczywiście szaleje na najwyższych obrotach, a wyjść na chwilę, żeby się ogrzać, nie można. Jak raz się wyjdzie, to już nie można wejść z powrotem, bo drzwi pilnuje umundurowany i uzbrojony oficer. Nie mamy więc wyjścia – dosłownie – zakładamy ciepłe ciuchy i koczujemy. Swoją drogą z wejściem na odloty działa to podobnie. Żeby wejść, trzeba okazać rezerwację lotu, a jak raz się wejdzie, to nie można już wyjść. Można tylko wylecieć, zgodnie z rezerwacją. Takie nowoczesne, internacjonalne lotniskowe więzienie. Kpina.

Koło 6 rano decydujemy się ruszyć w stronę miasta. Kiepsko rozmieszczone znaki prowadzą nas w stronę przystanku autobusów publicznych. Gubimy się po drodze ze dwa razy, aż w końcu trafiamy na parking wielopoziomowy, przez który wychodzi się na przystanek.

A po drugiej stronie parkingu czeka drugi świat. Od parkingu do przystanku droga prowadzi nad wielkim kanałem burzowym, którym płynie masa śmieci i odchodów. Zapach jest okropny. Nieopodal jacyś ludzie śpią na gazetach i kartonach, a inni grzebią w śmieciach. Za chwilę ktoś podchodzi z wyciągniętą dłonią, wiadomo po co. Czy to jeszcze lotnisko międzynarodowe? Czujemy się trochę tak, jak gdyby most nad kanałem burzowym był jakimś teleportem do innego świata.

Z przystanku odjeżdżamy starym rozklekotanym autobusem z dziurą w podłodze. W mieście czeka nas więcej atrakcji.

Mocz na drzewie

Z autobusu wysiadamy przy stacji metra. Bez problemu kupujemy bilety na przejazd, z ulgą wsiadamy do nowoczesnego, klimatyzowanego pociągu i ruszamy w stronę dworca kolejowego. Po chwili w wagonie roznosi się intensywny zapach kozy. Taki… no, wiecie przecież jaki, nie będę się bawił w barwne opisy. Rozglądamy się w poszukiwaniu kozy. To by było coś! Zobaczyć kozę w metrze! Kozy jednak nie dostrzegamy, za to po chwili odkrywamy źródło zapachu. Stojący niedaleko facet ma całe stopy, gumowe klapki i nogi, aż do kolana, oblepione grudami przypominającymi błoto.

Niestety, to nie jest błoto. Na szczęście pan pasterz opuszcza pojazd na kolejnym przystanku i w wagonie robi się nieco mniej gęsto.

Dojeżdżamy do dworca kolejowego Ghatkopar. Na miejscu panuje niemożliwy do opisania chaos. Napływ masy ludzkiej nie przypomina niczego, co dotychczas widzieliśmy. Praktycznie niesieni i pchani przez tłum docieramy do kasy biletowej. Nie obowiązuje tu w zasadzie żadna kolejka, każdy i tak wpycha się z boku. Hałas i smród jest potworny, przyprawia o zawroty głowy. Żebracy śpią na kartonach, krowy grzebią w śmieciach i srają pod siebie, jak niektórzy ludzie. Niedaleko wejścia, na usychającym drzewie, wiszą plastikowe butelki ze spienioną żółtą cieczą. Skręcający włosy w nosie odór uryny szybko pozwala zidentyfikować tajemniczy żółty płyn. Do dzisiaj zadaję sobie pytanie – po co sikać do butelki i wieszać ją na drzewie? Incredible India, jak głosi hasło reklamowe kraju.

Hello! Yes?

Ze stacji Ghatkopar ruszamy w stronę „centrum”, czyli dzielnicy Kolaba, która stanowi najlepszy punkt wypadowy do zwiedzania miasta. Jedziemy w wagonie dla kobiet, bo w mieszanym miejsce było już tylko na dachu. Wysiadamy na stacji Churchgate. Tutaj sytuacja wygląda lepiej. Krowy gdzieś się pochowały, śmieci nie ma aż tyle, a tuk-tuków w ogóle brak, co wcale nie znaczy, że na ulicach jest luźniej czy ciszej.

Kilka godzin później, po różnych perypetiach, docieramy w końcu do wyszperanego w internecie India Guest House (dzięki Kazik!). Przybytek ten, o dumnie brzmiącej nazwie, ma w zasadzie tylko jeden plus: cenę. W wielkiej sali zbudowano niesięgające sufitu ścianki działowe z dykty, w które wstawiono proste drzwi. W ten sposób powstały osobne, ciasne pomieszczenia, w których nie mieści się nic prócz dwóch ciasnych łóżek. Cena: 600 rupii za dwójkę. W pokoju jednoosobowym miejsca jest tak mało, że siedząc na łóżku można równocześnie dotknąć przeciwległych ścian, nie prostując przy tym całkowicie rąk. Za to łazienka wygląda przyzwoicie, chociaż jest w niej tak duszno i gorąco, że każda wizyta za potrzebą kończy się strumieniami potu spływającymi po całym ciele.

Dzień ma się powoli ku końcowi, zbieramy się więc na krótki spacer po okolicy. Wzdłuż Colaba Causeway rozkłada się powoli wieczorny market. Standardowo, ciuchy, biżuteria, pamiątki i masa nikomu niepotrzebnych rzeczy. Ciężko się przecisnąć, a każdy sprzedawca widząc nas krzyczy „Hello! Yes?”, na co grzecznie odpowiadamy „No”, zbijając go z tropu, i idziemy dalej. Daleko jednak nie docieramy. Cały dzień w podróży, noc na lotnisku i kolejny dzień na nogach dają nam się powoli we znaki. Do tego wyciskający siódme poty potworny upał, sprawia, że decydujemy się wrócić do „pokoju” i zwiedzanie zacząć następnego dnia, o 6 rano.

Zapraszamy do galerii zdjęć na wspólny spacer po Mumbaju!

 

3 Comments

  1. wiola.starczewska
    12 marzec 2015

    Jak zrobiliście taką galerię? Pytanie techniczne, sorki… Czy to zaleta waszego template w wordpress czy robiliście to w programie graficznym?

    Reply
    • Pchła
      16 marzec 2015

      Hej Wiola, to zaleta tamplate w wordpressie, mamy taką opcję do wyboru przy wstawianiu galerii do wpisu :) Tak po prostu :)

      Reply
  2. Gośka
    10 marzec 2015

    „Zatkało” mnie…

    Reply

Leave a Reply to Gośka

Cancel Reply