Piknik u stóp lodowca
Za oknem pada deszcz, krajobraz zmienił się już na typowo jesienny, pożółkłe liście opadły z większości drzew, a szczyty gór przyprószył śnieg, jednym słowem zima nadchodzi wielkimi krokami.
Dni są coraz krótsze, ludzi coraz mniej, a zatem i więcej czasu i w ramach tego ostatniego jesiennego powiewu, w prawdopodobnie ostatni słoneczny dzień, wybraliśmy się na piknik!
Piknik niebanalny, bo nad brzegiem jeziora lodowcowego w dolinie Hooker.
Zapakowaliśmy do plecaków kanapki z jagnięciną i miętą, paszteciki z kiełbasą, jajkiem i bekonem, świeże babeczki z jagodami oraz po butelce ciemnego lokalnego piwa i ruszyliśmy w okolice Mt Cook Village, gdzie zaczyna się prawie 5km trasa.
Spacer jest przyjemny i niezbyt wymagający. Droga przez większą cześć prowadzi po płaskim terenie, do tego jest utrzymana w bardzo dobrym stanie. W połowie trasy znajdują się nawet toalety, ot cywilizacja. Po drodze podziwiamy alpejskie pejzaże, w końcu kroczymy przez nowozelandzkie Alpy Południowe. To co widzimy przypomina fototapetę naklejoną na wielką ścianę i wydaje się absolutnie nierealne. Może przez to, że większość szczytów nie jest dostępna dla zwykłych piechurów, a tylko dla zaprawionych alpinistów? Pierwszy raz w życiu widzimy na własne oczy to, o czym uczyliśmy się z książek do geografii kilkanaście lat temu: moreny, jęzory lodowcowe, wypływające z lodowca siklawy ginące w szczelinie kilka metrów poniżej i rwący potok wypływający z jeziora. Podziwiamy niebieskawe żyły w zmarzlinie wiecznego lodu oraz szczyty wyglądające jakby je ktoś obsypał cukrem pudrem.
Po drodze przechodzimy przez 3 mosty wiszące nad rzeką Hooker i dochodzimy do jeziora Hooker. Widok jest niesamowity! Jezioro wygląda jak wielka szklanka ginu z tonikiem. Na powierzchni majestatycznie dryfują wielkie „kostki” krystalicznie czystego lodu. W zależności od padającego światła lód przybiera różne odcienie błękitu. Brakuje tylko gigantycznej cytryny 😉
Obowiązkowo moczymy ręce w zimnej jak cholera wodzie. Robimy masę zdjęć i siadamy do naszej uczty. Niestety piknik kończy się dużo szybciej, niż zakładaliśmy. Pogoda zmienia się dość gwałtownie. Temperatura spada o kilka stopni, do tego zrywa się silny, chłodny wiatr. Szczyt Mt Cook zaczyna powoli ginąć w chmurach, które zalewają również sąsiednie szczyty, spływając w głąb doliny. Zbliża się deszcz. Pakujemy resztę jedzenia i zwartym tempem wracamy do auta, gdzie w ciszy przeplatanej dźwiękiem bębniących o dach kropel, wsuwamy niedokończony lunch. Zdążyliśmy wrócić przed ulewą. Mieliśmy szczęście.
4 Comments
olgierd
2 maj 2014Skład Waszego prowiantu mnie powalił! Faktycznie jecie bardzo dobrze;)
Pchła
17 maj 2014Olgierd, moja kanapka dodatkowo była na bezglutenowym pieczywie, muffin też był bezglutenowy 😉 to dopiero luksus! Niestety niebawem się to skończy :/
Angelika
1 maj 2014Pięknie, moi drodzy…każdy Wasz wpis jest inspiracją do takiej podróży Mam nadzieję, że i mi będzie dane kiedyś w nią wyruszyć
Pozdrawiam ciepło
P.S. Tak z ciekawości, ile macie lat?
Pchła
1 maj 2014Dziękujemy Angelika 😉 Marzenia są po to, żeby je spełniać i nie ma na co czekać! Jest nam bardzo miło, że to czym się tu dzielimy może inspirować Dla nas to zdecydowanie super przygoda. Trzymam kciuki, żeby i Tobie się udało 😉
A oboje jesteśmy w tym samym wieku, w tym roku stuknęło nam 29 😉
Pozdrawiamy Cię bardzo gorąco!