Kraje

Harbin

Posted by in Chiny | 2 Comments
Harbin

Zdecydowaliśmy się na podróż Mandżuria – Pekin z przesiadką w Harbinie z dwóch powodów. Bezpośredni pociąg do Pekinu miał jechać jakieś 36 godzin, a tego byśmy w klasie hard-seat raczej nie przetrwali 😉 Do tego z Harbinu miało być więcej pociągów i miały jechać do Pekinu bardzo szybko. Teoria jednak w Chinach ma mało wspólnego z praktyką, o czym szybko się po raz kolejny przekonaliśmy…

Pierwsza próba kupienia biletu do Pekinu zakończyła się wielką porażką. Dworzec główny w Harbinie jest brudny, śmierdzący, zatłoczony, ale na szczęście dość niewielki, więc bez trudu znaleźliśmy punkt informacji, ładnie podpisany po angielsku. Pani, która w nim siedziała nie mówiła po angielsku nawet pół słowa. Po rosyjsku też nie. Wyciągnęliśmy nasz translator, napisaliśmy „pociąg do Pekinu” i pokazaliśmy jej licząc, że tą drogą uda się porozumieć. Popatrzyła na nas dziwnie, pokrzyczała coś po chińsku, wykonała kilka razy gest podobny, jak się robi chcąc przegonić natrętną muchę, po czym wyszła. Spojrzeliśmy na siebie i pomyśleliśmy: świetnie. Na dworcu jest jakieś sto tysięcy kas biletowych, każda opisana po chińsku, a my nie znamy nawet numeru pociągu, którym chcemy jechać. Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy się znaleźć kafejkę internetową. Chcieliśmy sprawdzić numer pociągu i godzinę odjazdu, zapisać na kartce i pokazać w kasie. Trafiliśmy na wiele relacji innych podróżników, którzy tak właśnie sobie radzili, więc liczyliśmy, że nam też się uda. Spędziliśmy jakąś godzinę na szukani kafejki i kiedy już mieliśmy się poddać, w końcu udało się ją znaleźć. Dumni z siebie weszliśmy do środka i… kazali nam wyjść. Tak właśnie. Zostaliśmy wyproszeni z kafejki internetowej, bo nie mamy chińskiego dowodu osobistego. Każdy, kto chce skorzystać z internetu, musi przyłożyć chiński dowód do specjalnego czytnika. Wszystko po to, żeby władza wiedziała kto na jakie strony wchodzi i co na nich czyta. Kiedy próbowaliśmy naciskać, zobaczyliśmy gest przeganiania muchy. Zrezygnowani wróciliśmy na dworzec. Mijała trzecia godzina od kiedy zaczęliśmy próbować kupić bilet na dalszą podróż. Robiło się późno i nie było żadnych perspektyw na poprawę sytuacji. Siedzieliśmy na podłodze koło plecaków próbując wymyślić co dalej. Pchła nagle doznała olśnienia, wyrwała mi z ręki translator i pisząc coś szybko poszła w stronę siedzącego za biurkiem policjanta. Pokazała mu zapisane „krzaczkami” pytanie czy ktoś tu, na dworcu, mówi po angielsku. Policjant uśmiechnął się szeroko i powiedział: follow me!

Zaprowadził nas do jednej z kas, poza kolejką, porozmawiał z kasjerką po chińsku, ta porozmawiała z drugą, a druga z kolejnymi i w końcu dotarli do jednej, która cośtam po angielsku rozumiała. Okazało się, że pociągów do Pekinu wcale nie ma tak dużo. Najbliższy odjeżdżał za kilka godzin, koło 19. Poprosiliśmy o miejsca w wagonie sypialnym, pani wystukała coś na klawiaturze i powiedziała: tylko hard seat, na co z przerażeniem w oczach głośno krzyknęliśmy nie! Po 16 godzinach w pociągu z Mandżurii obiecaliśmy sobie, że nigdy więcej nie jedziemy hard-seatem. Tym bardziej, że z Harbinu do Pekinu jest dalej niż do Mandżurii.

Na kolejny dzień też nie było miejsc w wagonie sypialnym i jedyną opcją był szybki pociąg, który mknąc 250 km/h dojeżdżał do Pekinu w niecałe 8 godzin. Odjeżdżał też na następny dzień, chwilę po 7 rano. Niestety bilet był drogi, około 150zł. Po chwili zastanowienia doszliśmy jednak do wniosku, że nie jest to jakoś strasznie wygórowana cena za komfortową podróż na odcinku ponad 1200km. Poza tym na następny dzień wypadała nasza czwarta rocznica ślubu, więc postanowiliśmy zrobić sobie prezent. Prawdę mówiąc byliśmy tak zdesperowani, żeby nie jechać hard seatem, że nawet gdyby nie było akurat naszej rocznicy, pewnie znaleźli byśmy 10 innych powodów, żeby wybrać ten właśnie pociąg. :) Uradowani, że wreszcie po trzech godzinach mamy bilet, podaliśmy kartę, żeby zapłacić i trafiliśmy na kolejną przeszkodę. Nie przyjmują ani Visy ani MasterCard. Terminal do płatności kartą jest, ale obsługuje tylko transakcje w jakimś chińskim systemie Union Pay. Mając Visę można wybrać pieniądze z bankomatu i na tym się kończy jej funkcjonalność w Chinach.

Gotówki oczywiście nie mieliśmy, więc wkurzeni zarzuciliśmy plecaki na plecy i znów ruszyliśmy na spacer po mieście, żeby znaleźć jakiś bankomat. Na szczęście był niedaleko dworca. Weszliśmy do banku, wszyscy z obsługi uśmiechali się do nas, było ładnie, czysto i przyjemnie. Wkładamy kartę do bankomatu, wybieramy kwotę i zgadnijcie co? Bankomat wyświetlił informację, że nie można przeprowadzić transakcji. Pomyśleliśmy, że nie akceptuje europejskiej karty i może trzeba znaleźć jakiś inny bank. Z wielkim grymasem niezadowolenia zaczęliśmy zbierać nasz bagaż, na co nagle przyszedł pan z obsługi banku i pokazał nam drugi bankomat stojący obok. Nie rozumieliśmy o co mu chodzi, przecież w drugim też wypłata nie zadziała, skoro to ten sam bank. Dopiero po chwili dotarło do nas, że kartę wsadziliśmy nie do bankomatu, a do wpłatomatu i próbowaliśmy tak naprawdę wpłacić pieniądze na nasze konto…Nic dziwnego, że się nie udało. Wtedy dotarło do nas jak bardzo jesteśmy zmęczeni.

Z odliczoną kwotą wróciliśmy na dworzec. W kolejce do „naszej” kasy był już oczywiście milion chińczyków, którzy pchali się z każdej strony. Stwierdziłem więc, że i ja się wepchnę. Po chwili stałem przy kasie, a chińczycy za mną głośno coś krzyczeli. Nie przejmując się tym kupiłem bilety i tu czekała mnie kolejna niespodzianka. Pociąg odjeżdżał z dworca zachodniego, na drugim końcu miasta. Pani w kasie poradziła, żeby pojechać taksówką, zaprotestowałem i poprosiłem o numery autobusów, które jeżdżą na drugi dworzec.

Uzbrojeni w bilety stwierdziliśmy, że szukamy autobusu, jedziemy na właściwy dworzec i przeczekamy do rana. Najwyżej będziemy spać na zmianę na podłodze, zawsze to większy komfort niż hard seat. Na miejsce dojechaliśmy wygodnie, w jakieś 20 minut, autobusem pospiesznym za całą złotówkę od osoby. Wysiedliśmy z autobusu i opadły nam szczęki. Dworzec zachodni był zupełnie nowy i wyglądał jak gigantyczne lotnisko. Wszystko było ładnie opisane po angielsku. Niestety na drzwiach wejściowych przywitała nas informacja, że o godzinie 21:00 zamykają. Próbowaliśmy zapytać czy jest może jakaś poczekalnia nocna. Oczywiście nikt nigdzie nie mówił po angielsku. Spróbowaliśmy więc po prostu przejść kontrolę biletowo-bagażową, ale ochrona widząc nasze bilety z datą odjazdu przypadającą na kolejny dzień, wykonała znany nam już gest odganiania muchy. Było po 20:00, ciemno i zimno jak cholera. Nie spaliśmy od prawie 40 godzin.

Wróciliśmy autobusem do centrum. Niestety innym, który okazał się jechać znacznie dłuższą trasą i dojazd trwał ponad godzinę. Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy znaleźć jakiś hotel. Marząc o prysznicu wzięliśmy pokój w wielkim, obskurnym hotelu naprzeciwko głównego dworca kolejowego, za równowartość około 100zł. Nie mieliśmy siły szukać dalej. Z kafejki nas wcześniej wyprosili, więc nie mogliśmy nawet sprawdzić innych miejsc w internecie, żeby było taniej. Do tego mieliśmy w perspektywie pobudkę o 5 rano, żeby zdążyć na dworzec wschodni na nasz pociąg, więc chcieliśmy być blisko przystanku, z którego odjeżdżały kursujące tam autobusy. Szybko wzięliśmy prysznic i poszliśmy na krótki spacer połączony z kolacją. Sprawdziliśmy czy autobusy na pewno jeżdżą od wczesnych godzin porannych i wreszcie mogliśmy przyłożyć głowę do poduszki. Było już po północy.

Po kilku godzinach snu wróciliśmy na dworzec zachodni znaną nam już trasą. Siedząc w poczekalni rozkoszowaliśmy się czystością, brakiem tłoku i zakazem plucia. Czekaliśmy niecierpliwie na nasz pociąg, zastanawiając się jak będzie wyglądał w środku i czy znowu czeka nas masowe ssanie śmierdzących kurzych łapek… Parę chwil później szliśmy po peronie prawie że ze łzami szczęścia w oczach, nie mogąc oderwać wzroku od pociągu. Czuliśmy się, jakby nas ktoś przeniósł do przyszłości. Druga klasa, na którą mieliśmy bilety, wyglądała dla nas wtedy jak pierwsza klasa na pokładzie samolotu. Było czysto, wygodnie, można było rozłożyć oparcie fotela, było miejsce na bagaż, masa miejsca na nogi i rozkładany stoliczek na laptopa. Nikt nie pluł i nie smarkał na podłogę, a w całym pociągu był zakaz palenia.

Ruszyliśmy w stronę Pekinu zgodnie z rozkładem. Po chwili po wagonie rozniósł się intensywny zapach chińskich zupek. Uśmiechnąłem się do wspomnień i przed oczami przemknęło mi kilka obrazów z kolei transsyberyjskiej. Poczułem się prawie jak w domu.

2 Comments

  1. Marcin Wesolowski
    8 listopad 2013

    płatności chińskim UnionPay i brak działających kart zagranicznych tak podczas roku gdy tam mieszkałem, jak i wtedy, gdy po nich podróżowałem, doprowadzały mnie do szału! ale i tak kocham ten kraj 😉

    Reply
    • Pchła
      9 listopad 2013

      Tak, płatność chińskim UnionPay może doprowadzić do szału! Zwłaszcza na początku. Co prawda byliśmy w Chinach tylko chwilę, ale zdecydowanie się zgadzam, to specyficzny kraj. Myślałam, że prędko nie będę chciała tam wrócić, a już mnie ciągnie z powrotem :)

      Reply

Komentuj